poniedziałek, 23 lutego 2015

Clothes OFF


OFF Piotrkowska to fantastyczne miejsce pod wieloma względami. Ma niepowtarzalny klimat, bogactwo produktów i smaków niespotykanych nigdzie indziej. Hipsterskie czy nie, ani mnie to ziębi, ani grzeje, ważne, że dobrze się tam czuję. A dlaczego? Bo znajduję tam to, czego mi trzeba! O świetnej inicjatywie EkoTargu nie będę się tu rozpisywać, bo w tej chwili najbardziej interesuję mnie modowa strona OFFa.


Targi Clothes OFF to zgromadzone w Galerii OFF Piotrkowska dzieła rąk zdolnych łodzian i łodzianek, podane nam w jednym miejscu, w przesympatycznej atmosferze. 14 lutego miała miejsce już druga edycja tego wydarzenia, na którą to z przyjemnością się wybrałam. Choć powierzchnia targów nie jest wielka, to pomieściła naprawdę sporo stoisk wypełnionych samym dobrem...

Oczywiście nie wyszłam stamtąd z pustymi rękami. Targ obfitował w produkty wysokiej jakości o naprawdę niskich cenach, w różnej stylistyce, ale przede wszystkim oryginalne i niepowtarzalne. Ale takie miejsce przede wszystkim tworzą ludzie. Ludzie po obu stronach "lady". I to jest cała magia takich zakupów. Możemy pójść do zatłoczonego centrum handlowego, gdzie sprzedawca, nawet najmilszy, zawsze będzie ograniczony wiszącymi nad nim normami, kontrolami itp., o ile w ogóle będzie miał czas na rozmowę pomiędzy jednym a drugim klientem w kolejce do kasy albo porządkując sterty ubrań na stołach czy sterczące z przeglądarek wieszaki (swoją drogą nie trzeba tak mocno wszystkiego rozwalać żeby coś znaleźć, ale kultura klienta to już zupełnie inna historia...). Tutaj natomiast nawiązują się prawdziwe relacje. Wówczas kupiony przedmiot zyskuje dodatkową, bezcenną wartość, a sprzedawca, który "nadaje" na Twoich falach z wielką przyjemnością daje Ci jeszcze coś od siebie. A Ty z radością zostajesz stałym klientem. I tak właśnie powinno to wyglądać.


Pani Beata zasłużyła sobie na odrębny post. Tymczasem jednak polecam jej dzieła i zapraszam na stronę.


Tutaj zakupiłam niepowtarzalną spódnicę wyprodukowaną w Łodzi. Polecam Cocomero.

 
Mydlane wypieki zapewniały odrobinę przyjemności dla zmysłów.

Sama inicjatywa jest fantastyczna i mam nadzieję, że stanie się to wydarzeniem cyklicznym. Takie coś daje nam dostęp do źródeł, do których sami często nie dotrzemy. Czasem też nie lubimy kupować przez Internet, bo potrzebujemy najpierw coś dotknąć, zobaczyć na własne oczy i przymierzyć. I to właśnie staje się możliwe dzięki inicjatywie Kasi Chojnackiej i Marii Marcinkowskiej - twórczyń marki Reinkreacja. Serdecznie za to im dziękuję i wierzę, że to dopiero początek i zarówno ich działalność jako projektantek jak i promotorek regionalnej mody będzie kwitnąć.


Da się zauważyć, że powoli mamy dość centrów handlowych.Od kilku lat wyraźnie poszukujemy odmiany w formie zakupów i to dzięki temu rozwinęły się rozmaite sklepy internetowe. Teraz, jako konsumenci, idziemy dalej, a właściwie wracamy do tego, co było kiedyś na porządku dziennym: targowiska, rynki, małe sklepy i bezpośrednie relacje z producentem. Siłą rozpędu centra handlowe jeszcze długo będą funkcjonować na wysokich obrotach, ale nie wróżę im świetlanej przyszłości. Jeśli nie będą oferowały czegoś wyjątkowego, czegoś co zdecydowanie odróżni je od innych, w końcu stracą nasze zainteresowanie. Świat się zmienia na naszych oczach.

OFF ma jeszcze dużo do zaoferowania jeśli chodzi o modę, ale o tym innym razem. Tymczasem jeśli zainteresowała Was idea Clothes OFF to zapraszam na inną imprezę. Już 21 marca odbędą się targi Towary w Art Inkubatorze. Wiecej info na www.towary-targi.pl oraz na facebooku.


<3

czwartek, 5 lutego 2015

Ski Style


Maanam - Raz Dwa Raz Dwa

Ferie zimowe! Któż z nas będąc uczniem ich nie wyczekiwał i nie powtarzał sobie po świętach "to teraz byle do ferii..." ;) Dla mnie w latach szkolnych ferie oznaczały jedno - narty! W tym roku, po 5 latach przerwy, w końcu wskoczyłam w ciężkie buty i zapięłam narty - cóż to była za radość! Jak wiadomo, na stok nie można wyjść w byle czym, tzn. można, ale istnieje ryzyko przemarznięcia, przemoczenia i niewygody...


W latach 90. moda narciarska miała swój specyficzny klimat. Jako dziecku z Polski świeciły mi się oczy na widok bajeranckich, jaskrawych kombinezonów Austriaków, przemodnych wówczas czapek z włosami (nie wiem, czy one mają jakąś nazwę, ale są kolorowe i sterczące :p), wymalowanych Rosjanek, albo po prostu niedostępnego u nas markowego sprzętu. To był niezapomniany czas, a ja w tym wszystkim znajdowałam się w oldschoolowych ubraniach i akcesoriach po starszej siostrze, każdym z innej bajki. To był istny kolaż ale wtedy się tym nie przejmowałam. Teraz to pewne - lubię dobrze wyglądać, bo dobrze się wtedy czuję, ale jeśli chodzi o sport na pierwszym miejscu jest komfort. Nie znaczy to jednak, że wygodne = brzydkie, o nie nie nie! Za dużo ludzi tak się tłumaczy jak chodzi w beznadziejnie dobranych ubraniach. Dobre ubranie jest i ładne i wygodne, koniec i kropka. Ale wracając do tematu...


Ponieważ dawno nie jeździłam szafa wymagała małego update. I tutaj pojawiło się pole do eksperymentu. Warunki atmosferyczne mogły mnie przez tydzień spotkać różne, więc musiałam być dobrze przygotowana. Moja narciarska garderoba składała się więc z pewniaków, sprawdzonych lata temu w różnych warunkach, produkcji raczej znanych marek, a drugą część garderoby stanowiły ubrania marki Crivit, dostępne w Lidlu. Lubię stawiać na rzeczy dobre jakościowo, cieszy mnie zakup rzeczy produkcji polskiej, ale są sytuacje kiedy cena odgrywa decydującą rolę. Rozumiem to, że nie każdego stać na wymyślne designerskie ubrania i często ubiera się w takich miejscach. Nie każdy też, kto od czasu do czasu zabierze się za jakiś sport, będzie inwestował dużo pieniędzy w topowy sprzęt. I tu z pomocą przychodzi taki Lidl, czy Decathlon.

W takich miejscach można trafić na naprawdę dobry sprzęt i ubrania. Trzeba je jednak czasem wyłowić z morza "badziewia". Wypakowanie ubrania z foli, przestudiowanie metek, obejrzenie z każdej strony może nas uratować przed wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Bo pieniądze to pieniądze, nie można powiedzieć, że nam nie szkoda, bo coś kosztowało 20 czy 30 zł, a nie 130. I tutaj muszę nieskromnie powiedzieć, że dokonałam właściwych wyborów. O ile bieliznę termiczną czy skarpetki można uznać za dość bezpieczne, to ja zaryzykowałam i kupiłam kurtkę. I spisała się naprawdę świetnie! Jest wygodna, dobrze chroni przed wiatrem, ma bardzo wygodny kaptur, świetne patenty zamiast ściągaczy w pasie i na rękawach, i do tego jest bardzo ładna i świetnie leży. Jedynym minusem dla narciarza może być to, że nie ma jak większość kurtek podpinki z polaru, ale nadrabia cienką podszewką. Również przydałyby się nieco większe kieszenie, ale to już tak naprawdę drobiazg.


Bieliznę mogłam porównać z kompletem Gatty, sprawdzonym wcześniej w trudnych warunkach. Gdyby nie było metek nie wskazałabym raczej różnicy. W Lidlu zaopatrzyłam się w różne rodzaje topów. Jedne były specjalistyczne, narciarskie, inne do biegania, natomiast na szczególną uwagę zasługuje tutaj nieco droższy komplet bielizny z wełną merynosów. Wybrałam się w nim na zimny lodowiec i w śnieżycę i trzymał ciepło fantastycznie. Odzież z taką wełną bywa jednak nieco drapiąca, ale jeśli się zadba o odpowiednie nawilżenie skóry nie powinno się dać tego odczuć.

No i cóż mogę rzecz w podsumowaniu. Czy warto inwestować w profesjonalny sprzęt? Tak. Czy warto kupować tanią odzież specjalistyczną? Też tak. Nikt nie potrzebował by stylistów, doradców, wskazówek, nie czytałby recenzji, nie pytałby na forach itp., gdyby wszystko w świecie było czarno-białe. I tak samo jest w tym przypadku. Wszystko ma swoje miejsce i swoich odbiorców, w odpowiednim miejscu i czasie. A teraz jazda na ferie! :)